Wczorajszy (czyli trzeci) dzień upłynął pod znakiem wycieczki na górę Gellerta – okazało się, że wśród licznych przymiotów Węgrzy są również mistrzami w informowaniu turystów gdzie się mają udać – gdyby szlaki w Tatrach oznaczać w ten sam sposób co ścieżki na górze Gellerta to żaden turysta by z gór nie wrócił 😉 Na szczęście góra Gellerta jest górą niezbyt groźną – taki park ze skosami i jak już człowiek trafi gdzie miał trafić to widoczki są bardzo malownicze. Schodząc z góry wstąpiliśmy do głównej hali targowej, następnie zabłądziliśmy do restauracji A Mesterek Konyhaja na ulicy Pipa, gdzie zjedliśmy górę mięsa. Po odzyskaniu mobilności udaliśmy się na spacer ulicą Vaci głównym deptakiem Budapesztu aż do placu Vorosmarty, gdzie w najsłynniejszej (podobno) cukierni w Budapeszcie Gerbaud Cukraszda zjedliśmy ciastka i wypiliśmy kawkę (jak to z najsłynniejszymi bywa ciastka były dobre i tyle, za to cena jak najbardziej z ekstraklasy).
Refleksja na dziś – w Budapeszcie można odnieść wrażenie, ze epoka żelaza i pary się nie skończyła – gdyby nie brzęczące dookoła samochody człowiek mógłby pomyśleć, że ciągle mamy koniec XIX wieku – latarnie, słupki, balustrady, mosty, stacje metra – wszędzie lane żelazo, nitowania, ornamenty – pamiątki z czasów gdy oprócz funkcjonalności liczyła się też estetyka.
Dodaj komentarz