Dla tych którzy nie wiedzą – znowu mnie poniosło w świat, tym razem do bratanków. Czas więc poprowadzić dziennik z podróży. Zaczynajmy więc…
Wylądowaliśmy w Budapeszcie już wczoraj, mają tutaj świetny patent – minibusy dowożą z lotniska pod wskazany adres, nie trzeba się tłuc w nieznanym mieście transportem publicznym albo sprzedawać nerki współpasażera żeby dojechać taksówką – miłe.
Adres pod który dowiózł nas busik – Jokai ter okazuje się być świetną miejscówką, wszędzie jest blisko, dookoła mnóstwo fajnych lokali. Tuż obok apartamentu w którym się zatrzymaliśmy mamy bardzo sympatyczny lokal – Kiado Kocsma w którym obok szerokiego wyboru alkoholi serwuję też doskonałe jedzenie w rozsądnych cenach i zupełnie obłędnych porcjach.
W niedzielę poszwędaliśmy się troszkę po okolicy, tak żeby zobaczyć co gdzie jest – no i wszystko jest tuz, tuż.
Natomiast dzisiaj wybraliśmy się na spacer do Parlamentu zahaczając po drodze o Operetkę, Operę, Bazylikę Św. Stefana po drodze zjedliśmy obiad we włoskiej knajpie Trattoria Pomo d’Oro – kuchnia i kawa prawie jak we Włoszech, a dzień skończyliśmy niezwykle kulturalnie koncertem organowym w Bazylice św. Stefana.
Co zauważyliśmy do tej pory? W Budapeszcie pomimo małej ilości ścieżek rowerowych jest mnóstwo rowerów – od starych pordzewiałych damek po superszpanerskie składaki. Węgierskie winka są bardzo smaczne ;). Kuchnia włoska jest bardzo popularna – może to z powodu flagi? A sam Budapesz pomimo kilku betonowych pamiątek po słusznie minionym ustroju to bardzo ładne miasto. A ozdobniczki (czy jak to się tam nazywa) obecne na każdym niemal budynku, zapewne doprowadzają architektów do ekstazy 😉 A węgierski Parlament – no cóż budynek na Wiejskiej wygląda przy nim jak schowek na szczotki – podczas nocnej burzy musi wyglądać jakby go ktoś wyjął z powieści Brama Stockera ale i w słońcu robi niezłe wrażenie.
To na razie tyle, bo spać mi się strasznie chce, na osłodę kilka zdjęć.
Dodaj komentarz